Wdech.Wydech. Noc. Głucho.Ogień. Zapach dymu. Adrenalina. Endorfiny…. i te czerwone cyferki zegara, wyznaczające czas do startu. Jedni skupieni, inni z uśmiechem. Ktoś biega, ktoś robi stretching.
KTOŚ WYCHODZI Z LASU, ŻEBY ZARAZ DEPNĄĆ TAM NA POWRÓT. 3:59, Z UST ORGANIZATORÓW SŁYCHAĆ GROMKIE 3,2,1 !
Tak zaczyna się moja opowieść o wycieczce w góry, jakże edukującej wycieczce… BESKIDY ULTRA – do 3x sztuka.
W zeszłym roku wymarzyłam sobie cel. Historia znana, opowiadałam o niej nie raz. Zdobyć szczyty własnych gór, zamykając się w dobie. Brzmi lekko i przyjemnie do chwili, kiedy przed oczami staje nam obrazek z rozrysowanym profilem trasy.
Na oficjalnej stronie biegu ( http://www.beskidyultratrail.com/) organizatorzy piszą:
„Wiemy, że w naszej pasji nie jesteśmy osamotnieni – dlatego stworzyliśmy te zawody. By podzielić się z Wami tym co my mamy na co dzień. By pokazać jak pięknie można się spełniać mając do dyspozycji tylko własne nogi. Wreszcie, by dać Wam możliwość wykazania się i sprawdzenia jak daleko sięgają Wasze możliwości. W Polsce jeszcze nie było takiego biegu. Ciężko będzie znaleźć podobny w Europie. Termin to również nie przypadek. Chcemy byście mogli z hukiem zakończyć sezon wspominając piękne, trudne i radosne momenty jakie mamy nadzieję spędzicie z nami. Wierzymy, że piękno i magia naszych gór zauroczą Was tak jak zrobiły to z nami. Jesteśmy pewni, że wrócicie…”
Jak tu nie wracać i nie spełniać marzeń? Nawet jeżeli w stróżkach potu, w basenach łez, przez zaciśnięte zęby walczy się o przetrwanie. Nawet jak na twarz spada Ci deszcz, a skóra zaczyna szczypać jakby ktoś chlusnął solą w policzki. Nawet jak ból rozrywa nogi, żołądek nie przyjmuje już jedzenia, a bidon pusty każe Ci klęknąć nad kałużą z błotem. CHCE SIĘ TAM WRACAĆ.
* Beskidy Ultra Trial – po raz drugi to też zawody, które w moim odczuciu dały dowód, że trening popłaca i nie mówię tu o swoim starcie w BUT 90.
W PORÓWNANIU DO ZESZŁOROCZNEGO WYDARZENIA EDYCJA 2014 SPEŁNIŁA MOJE OCZEKIWANIA W 200{4775e6573a2fa6bc03a847c520e35e1b7734a9618670d83dc1e8cc9a85668f2d}. Nie jestem wybredna i może też się nie znam (bo przecież to mój 3 start ultra w życiu), ale jako zawodnik, dostałam wszystko to, co było mi potrzebne, żeby przetrwać. Już na starcie góralskie przysmaki w postaci chleba ze smalcem (bosko bosko, węgle + tłuszcze = ENERGIA), potem szybkie zebranie (zajebiście, że obowiązkowe, każdy miał szansę przefiltrować garść potrzebnych informacji aby mieć pogląd co go czeka). Weryfikacja sprzętu też na poziomie – dlaczego? Dlatego, że, i to też już pisałam, tam na górze potrzebne jest absolutnie wszystko do przetrwania.
Dalej błogosławieństwo księdza, na pozór błahe i śmieszne, ale tak szybko jak uśmiech pojawił się na twarzach zawodników, tak samo szybko obrócił się w powagę. BIEGI GÓRSKIE TO POWAŻNE WYZWANIE, TAM CZŁOWIEK SŁUCHA TYLKO SIEBIE, TAM PO KILKU GODZINACH MARSZOBIEGU NIE JEST SIĘ MIESZCZUCHEM Z WIELKIEGO MIASTA. TAM JEST WALKA Z PRZYRODĄ, SAMYM SOBĄ, Z LOSEM. DIABEŁ SIADA NA RAMIENIU RAZ PO RAZ. TAM TRZEBA SIŁY WOLI, SAMOZAPARCIA I NAWET NIEWIERZĄCY CZASEM KŁADĄ WZROK W KIERUNKU NIEBA.
Arkadiusz – za księdza masz u mnie ponadnormatywny szacunek. Dziękuję.
START
… gdy nadchodzi czas na kopyto, adrenalina uderza do głowy, wymieniam 3 spojrzenia z tatą, który zaciska kciuki i z wyrysowaną troską na twarzy krzyczy:
– POWODZENIA MONIKA, OBIECAJ, ŻE TO JUŻ OSTATNI RAZ.
Niestety nie mogę tego obiecać, choć nie raz po drodze przeklinałam decyzję o starcie.
Gdybym miała porównać start w BUT 85 oraz BUT 90, powiedziałabym, że … no właśnie nie wiem. Czy lepsza jestem, czy silniejsza, co zrobiłam źle, a gdzie mam plusa? Wzięłam na klatę garść pochwał i szacunek, wzięłam też tonę negatywów.
Czuję się troszkę przegrana bo naturalne jest, że każdy z nas lubi wracać z tarczą, a nie pod nią. Gorycz, żal, złość i smutek były w chwili gdy schodziłam z trasy, ważąc każdy krok, gdzie buty tonęły w błocie, ręce obijały się o drzewa, a w oddali było tylko widać gwiazdy i mroczne niebo. Fakt, że masz czas, masz siłę w sobie i wolę walki, gdzie spełniasz warunki, a musisz powiedzieć STOP/ GAME OVER – to tak jakby Ci ktoś na żywca serce kradł.
…
Straciłam orientację w terenie w drodze na Baranią Górę. Zaklinałam czas, przeklinałam wszystko i wszystkich. Z pozycji liderki, spadłam z euforii w dramatyczną pogoń z czasem i samą sobą. Straciłam wodę, straciłam siły, raz po raz lądując na „poboczu” oddając materiał energetyczny, którego żołądek nie przyjmował. Popłakałam się jak Piękna, gdy pogubiona zadzwoniłam do Michała i ten kazał wracać, a ja miałam już ponad 45 minut w plecy. Kolejne 45 oznaczało 1,5h w nogach kolejny stres. Walka. Dół. Niemoc. Zaczęło padać, opadła też mgła i w tym wszystkim ja – paniusia z tipsami dłuższymi od rzęs.
Dobiegłam do zielonego szlaku, cudem trafiłam na Stefa, który stał się moim kompanem doli i niedoli. Cudownie było w końcu z kimś zamienić kilka słów. „Keep going number 118, keep going”, ” do not stop”, „NEVER EVER GIVE UP”. Wiele jemu zawdzięczam. Wiele też zawdzięczam Edycie, 1 z 3 kobiet na dystansie 90 km. Edyta, krucha blondyneczka, którą minęłam na starcie, dziewczyna ze stolycy – DZIEWCZYNA KTÓRA JEST MOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ BIEGOWĄ OD PIERWSZYCH WSPÓLNYCH KM. Gdy Stef podjął decyzję o zejściu z trasy, z Edytą za rękę, po omacku poszłyśmy w głuchą ciszę. Wspierałyśmy się jak stare dobre znajome.
NIESAMOWITE SĄ TE WSZYSTKIE EMOCJE. NIE DO OPISANIA. RESZTĘ ZOSTAWIĘ DLA SIEBIE.
ZAMIAST KOLEJNEJ KIECKI, ZAPŁACĘ ZA JAKIŚ ULTRA BIEG. KOBIECOŚĆ TO URODA I SIŁA. MAM TO.
Poznałam wspaniałych ludzi.
Dziękuję za wsparcie wszystkim przyjaciołom:
Mamo, tato, siostro, Bartosz, Magda Rzyman, Beata, Marta i Jacek Karman, Marek Stokłosa, Sebastian i Barbara Wyszyński, Ewelina i Arek Baranowski, Marek Skrzyp, Dorota Korczyk, Karolina i Krzysztof Baron, Marcin Kaleciński, Krzysztof Grygoruk, Paulina Holtz, Marcin Skorupski, Piotr Paluch, Matej, Agness, Ela, Pieter Runner…