Monika Kastelik

Sky Running. Królowa. Babia Góra.

 

Zacznę może od tyłu. MAMY TO! Po 4 latach biegania w górach na dystansach dłuższych od maratonu przekonałam się do startu w biegu „sprinterskim” na dystansie 23 km. Sprint to może duże słowo, ale nie dla człowieka, który nauczony oszczędzać energię tak aby wystarczyło jej na minimum 12 h marszo/biegu, gdzie start okraszony blaskiem księżaca, a meta zdobywana na oparach sił. SPRINT TO AKURATNE OKREŚLENIE.

Babia Góra – masyw górski w Paśmie Babiogórskim należącym do Beskidu Żywieckiego w Beskidach Zachodnich. Najwyższym szczytem jest Diablak, często nazywany również Babią Górą, jak cały masyw. Wysokość npm 1 725 m oraz limit czasu oznaczały jedno: ostra jazda bez trzymanki pod górę, która kryła za sobą pasmo niespodzianek i z minuty na minutę zaskakiwala zmiennością pogody. 
Wystartowaliśmy w słońcu kilka minut po 11. Każdy rozgrzany, nagrzany i podniecony. Ze mną nie  było inaczej. Emocje, mimo, że niespodziewane, pojawiły się tuż po odbiorze pakietu startowego. Organizator na naszym dystansie nie zapewnial nic poza znakowaniem terenu i szlaku, a każdy zawodnik mógł liczyć jedynie na swoją kondycję fizyczną, napoje, przekąski i stopy. Dystans oznaczal jedynie tyle, że trzeba dymać, żeby ukończyć w możliwie jak najszybszym czasie, uwijając skarpety przed nieuchronną burzą, która pętlila się nad szczytem i czekała na maratończyków.
2 tygodnie wcześniej, przekraczając linię mety ultramaratonu na  dystansie 70 km obiecałam sobie, że postawię na proces odbudowy sił i stretching. A potem, potem jak to zwykle ze mną… przypadkiem wpadła mi informacja o zapisach na bieg na Babią. Tylko 23 km? Yeeees, lecimy z tym.
Zupełnie nie znając możliwości swojego ciała w tak szybkim podejściu i zbiegu, postawiłam na kontrolowany speed BYLEBY SIĘ NIE POPSUĆ. Znając potrzeby mięśni oraz szlaki energetyczne postawiłam na węglowodany zarówno w śniadaniu jak i w bidonie. Zrezygnowalam z plecaka na plecach na rzecz pasa z bidonem o pojemności 700ml. Postawilam na wygodną odzież termoaktywną (nessisportswear), sudokrem wtarlam w pachwiny, założylam czapkę, która okazała  się idealną ochroną twarzy przed deszczem, wróciłam też do niezawodnych ultra lekkich salomonów zakupionych na okres lata.
#helloł – kije też Ci nie potrzebne mała bo tam trzeba zapi###ać.
Cóż, w sytuacji kiedy biegalo się 110 km, dystans 23 km to była przysłowiowa #bułkazmasłem, z tym, że nam zależalo żeby jednak uplasować się na dobrych lokatach. Nie spodziewajac się jednak wyniku marzeń skoncentrowałam się biegu w tlenie lekko tylko wchodząc w zakresy gdzie wysiłek wychodził uszami, a tętno szalalo pod kreską. Nie zakwasić, nie przesilić, zdrowo do mety. I potem spadł  deszcz, potem na szczycie  wiatr dmuchnął nam z  prędkością 100km/h (jak pisali organizatorzy). Trzeba było dymać, mimo, że mięso trzęsło się od wysiłku. NIE ZNAŁAM TEGO UCZUCIA, PRĘDZEJ SPODZIEWAŁAM SIĘ BÓLU KOLAN, KRĘGOSŁUPA NIŻ MIĘŚNI. Na ostatniej prostej pod górę serce radowalo się prawie tak bardzo, jak szalało tętno, a zmarznięte kończyny kazały uciekać jak najszybciej przed nawałnicą, która nad głowami zwiastowała burzę. Burzy nie było, spadł za to zimny deszcz, który towarzyszyl nam 12/13 km w doł. Bylo ślisko, ale czarująco. Niebezpiecznie, lecz radośnie. Biegliśmy szczęśliwi, pozdrawiając  się nawzajem.
Atmosfera, organizacja, smak mety … wszystko to pozwala mi sądzić, że nie jeden raz jeszcze pobiegnę podobny dystans. Spodobało mi się. Dziękuję Bartosz za niezawodne towarzystwo i wspólny kolejny zdobyty szczyt.
Babia zajęła nam 3:57h, w kategorii kobiet uplasowałam się w połowie stawki na 26 miejscu na 52 kobiety, w generalce również w połowie- 149. Najważniejsze jednak, że wrociłam bez kontuzji, zdrowa i z kolejnymi doświadczeniami.
Medal z Babiej dedykuję Orłowi, za bezapelacyjne sportowe wsparcie. Dziękuję.
Góry uczą pokory.
 

 

Podaj ten wpis światu