Monika Kastelik

Powrót do przeszłości.

Pokaż mi jak wyglądasz, a powiem Ci kim jesteś. 

Ciało i jego kult zapanowały nad światem. 

Gdybym chciała zwiększyć oglądalność swojego profilu społecznościowego na facebook oraz instagram powinnam była 2 lata temu ogłosić wydarzenie pt: PATRZ JAK SIĘ ZMIENIAM –wówczas zwróciłabym uwagę innych na swoje sukcesy i porażki. Historia pokazuje, że takich smiałków sieci było już bardzo wielu, przytaczajac choćby głośną akcję marketingową trenera zza oceanu, który na potrzebę badań najpierw się upasł, a potem udowadniał, że DA SIĘ SCHUDNĄĆ NA MACZKU, jedząc odpowiednia ilość kalorii.

Mi natomiast bardziej niż na rozgłosie, zalezało na zbudowaniu silnej siebie. Widziałam jak zmieniało się moje ciało, miałam świadomość większego rozmiaru noszonych ubrań. Widziałam destrukcję  skóry, włosów, co miało niebagatelny wpływ na stan emocjonalny. Z góry zakładałam jednak, że jestem zdrowa i to pewnie przemęczenie ma wpływ na stan rzeczy. Czy to oznacza, że nic z tym nie robiłam? NIE.  Prawdą jednak było, że robiłam z tym za mało w stosunku do sygnałów, które dawało mi moje ciało. Niestety było to parę lat temu, a napotykane przeze mnie osoby i specjaliści nie zlecali odpowiednich badań, bo albo to nauka nie była jeszcze na tyle rozwinięta, albo po prostu ktoś nie dopełnił swoich obowiązków. Silny stan zapalny, podwyższony kortyzol, wahania hormonalne, zatrzymanie miesiaczki najpierw na 8 miesięcy, potem na 6. Dalej zakwaszenie, alergia pokarmowa, stres i przepracowanie. TAKA CENA, ZA…. własciwie to nawet nie wiem za co. Wyliczam, żeby osoba która to czyta zastanowiła się nad jasną  oceną sytuacji – bo fakt że jesteś na diecie i że ćwiczysz, wcale nie musi oznaczać, że dobrze się prowadzisz.

 

Obraz który umieściłam u góry to ja z 2012/13 roku – magiczny czas dla kobiety, która dobija do 30-ki. Miałam wtedy hiper adhd, ciało słuchało się każdej mojej sportowej fanaberii. Waga ciała około 49/51 kg, dość wysoka siła jak na krótki staż pracy z ciężarami. Pracowałam więcej niż potrafiłam, zarywajac każdy wieczór, prężnie działając do późnych godzin na sali treningowej. Doba trwała od 6 rano do 22:30.

A potem przyszedł czas, że zupełnie zapomniałam o sobie. Projekt gonił projekt. Praca dla wszystkich, tylko nie dla siebie. Ponadnormatywne godziny pracy, brak snu i przemęczenie, które skutecznie zabijałam treningami – bo lubię ruch.

Ciało dawało swoje sygnały, a ja je ignorowałam. Do czasu kiedy usłyszałam o sobie, że Ci, dla których pracuję do późna, mają średnie zdanie na mój temat, bo przestałam wyglądać jak trener. I to był czas, kiedy uciekłam w las. Przyznam się, że odebrałam te słowa jak afront w moim kierunku.

 

Wiecie dlaczego outdoor tak bardzo mi się spodobał? Dlatego, że nikt mnie tam absolutnie nie oceniał. Mogłam ubabrać się w błocie po kolana, mogłam biec 20 km usmarkana, a każdy wyglądał tak jak ja i to natura weryfikowała zdolności, umiejętności i karciła za popełniane błędy. Błędy, które tam popełniałam były moje, sama za nie płaciłam fizyczną niedyspozycją, ale psychicznie bardzo tam się podbudowałam.

 

W miarę jak psychika zaczynała działac, ciało dostawało w kość mocniej. W ciągu dnia trener innych, nocami trener swojego umysłu. Z jednej strony świetnie mieć takie doświadczenia, a z drugiej perspektywy, to co ja wtedy miałam w głowie? Chyba ducha, który mi ciągle uciekał. Nowy świat i inny sport bardzo mi się podobał, ale nie na tyle, żeby zaprzestać pracy nad budowaniem siły.  I tak wbrew wielu opiniom łączyłam dwie dość ciężkie dyscypliny jakimi jest bieganie i trening oporowy. Obydwie wymagają szlifowania formy, regeneracji i odpowiedniego planu zarowno treningowego jak i dietetycznego.

Prawdopodobnie próba połączenia tych 2 kobył, przemeczenie, rosnacy pesel, a także jak się potem ukazało alergie pokarmowe, stały się przyczyną, że musiałam na dłuższy okres wyhamować wszystkie swoje działania. Przestałam biegać, zeszłam z ciężarów, wygasiłam prowadzone przeze mnie zajęcia grupowe. Nikt mi w tych działaniach nie pomagał, sama weryfikowałam swoje osiągi i możliwości. W oparciu o zdobywaną sukcesywnie wiedze kalkulowałam menu. Przerobiłam zarówno diety: paleo, samurai, wege, surową, a pocieszycielką okazała się DIETA DASH – która rozwaliła moje kubki smakowe, preferencje i ideologię zywienia. Cytując z Mauriczem :” JEDZENIE NIE MUSI SMAKOWAĆ, JEDZENIE MA DZIAŁAĆ ” – takimi przesłankami kieruję się komponując proste i minimalistyczne posiłki zarówno dla siebie jak i podopiecznych.

W tym czasie zainicjowałam również głęboką analize swojego ja. Wsłuchałam się w swój wewnętrzny głos oraz to, co mi nakazywała pozycja zarówno prywatna jak i w pracy.

Dziś wiem, że w takich sytuacjach nalezy zadać sobie pytanie:

1/ KIM JESTEM I  CO ROBIE.

2/ Z CZEGO JESTEM ZADOWOLONA/Y A Z CZEGO NIE.

3/ Z CZEGO MOGĘ ZREZYGNOWAC, A Z CZEGO KATEGORYCZNIE NIE.

4/ GDZIE SZUKAĆ WSPRACIA.

5/ JAK BARDZO CHCĘ ZMIANY.

etc etc etc.

Dziś, kiedy udało mi się zbudować siebie na nowo, z dystansem patrzac na otaczający świat, za największy plus tej 2-3 letniej historii uznam,  że nie widziałabym tego, co pokazuję na zdjęciach, nie sięgnęłabym tych szczytów i granic, gdybym siedziała na kanapie przed telewizorem. 


Ostatnie 3 zdjęcia to krótki okres czasu:

MAJ 2017

CZERWIEC 2017

STYCZEŃ 2018

Aktualnie moje wyniki siłowe są o 10-15{4775e6573a2fa6bc03a847c520e35e1b7734a9618670d83dc1e8cc9a85668f2d} wyższe niż 3 lata temu w stosunku do mojej wagi. Umiejętności przetrwania w terenie i doświadczenie pozwalają mi na dobrą dystrybucję energii w terenie na dystansach powyżej maratonu górskiego (42,195 km). A KWESTIA SYLWETKI TO TYLKO EFEKT POŁĄCZENIA TYCH DWÓCH JAKŻEBY NIEZGODNYCH ZE SOBĄ DYSCYPLIN SPORTU.

 

Podaj ten wpis światu